poniedziałek, 29 lipca 2013

Od czegoś trzeba zacząć, czyli wstępniak dla wytrwałych

"Otwórz knajpę!" "Kiedy coś dla mnie ugotujesz?" "Drażnisz tymi fotami na fejsie." "Załóż bloga!"
Często odpierałam przytoczone treści twierdząc, że na knajpę mnie nie stać i nie mam odpowiednich umiejętności. Blog wydawał mi się czymś abstrakcyjnym. Wymaga względnej systematyczności i lepszych, niż moje, zdjęć. 
Upust potrzebie dzielenia się nowymi recepturami dawało mi wrzucanie przez ponad rok fotek do specjalnie założonego albumu na facebooku. Zasady były proste. Gotowanie, dokumentacja fotograficzna za pomocą telefonu komórkowego, zamieszczenie zdjęcia, opatrzenie go odpowiednim opisem, a na koniec crème de la crème całego procederu - powiadomienia o komentarzach i lajkach od znajomych. 
Moja przygoda z gotowaniem rozpoczęła się jednak znacznie wcześniej.

Tuż po przerzuceniu się na dietę wegetariańską, jadłam eliminując ze swoich posiłków mięso, i nie powiadamiając rodziny o podjętej decyzji. Jednak matczyna czujność nie zawodzi i madre dość szybko załapała co jest grane.
- Nie będę gotować na dwa gary. Jak obiad w domu nie będzie jarski, gotuj sobie sama - wykazała się względną wyrozumiałością na wieść, że "rzucam mięso". Prawdopodobnie przypuszczała, że to chwilowa fanaberia, bądź co bądź, wrażliwej nastolatki.
Po jej zastrzeżeniu rozpoczął się okres konsumpcji wszelkiej maści mrożonek, dań instant, zupek chińskich oraz produktów garmażeryjnych sprzedawanych na ofoliowanych tackach. Byłam wytrwała w postanowieniu, ale zbyt leniwa, aby zacząć o siebie dbać. 
Po jakimś czasie przyjmowanie nafaszerowanej chemią żywności przestało mnie satysfakcjonować i zaczęłam stawiać pierwsze kroki w kuchni.

Leniwe (!) pierogi , różnorakie pasty, zupy... Zaczęłam się rozkręcać. 

Małą tradycją stało się zapraszanie znajomych na obiadki. Gotowanie tylko dla siebie jest zdecydowanie mniej przyjemne, aniżeli karmienie innych.  
Kasia Nosowska zapytana przez Kubę Wojewódzkiego o jej zamiłowanie do gotowania, odpowiedziała, że w ona lubi karmić, nie gotować.
 I to jest clou także mojego podejścia do pichcenia. 
Wciąż zdarza mi się kursować po mieście z termosem, słoikami, plastikowymi pojemnikami (które notorycznie tracę i trzeba kupować nowe).  
Inną formę dzielenia się swoim zamiłowaniem dostrzegam we wrzucaniu fotek na fb lub - od dziś - w prowadzeniu kulinarnego bloga.

Z czasem znakomitą formą spędzania wolnego czasu okazało się kolektywne gotowanie ze znajomymi. A tych mam rewelacyjnych, i co zabawne, większość z nich jest wege. Nie wpływamy na siebie, nie agitujemy, nie namawiamy, nie działamy na swoje emocje. Po prostu, kiedy się poznaliśmy okazało się, że łączy nas więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. Wśród nas jest wąskie grono wegan, dlatego też i ja zaczęłam kombinować czym zastąpić jajko podczas robienia kotletów, a kiedy zamiana masła na oliwę lub olej roślinny nie wpłynie ujemnie na efekt końcowy potrawy etc.

W poniższym blogu znajdziecie więc przepisy na rozmaitości kuchni wegetariańskiej i wegańskiej. Postaram się zamieszczać zarówno przepisy na potrawy proste i szybkie w przygotowaniu, jak i na dania tradycyjne, niekiedy podrzucając także receptury bardziej wymyślnych wege-smakołyków.

P.S. Ponieważ wyznaję przewagę gotowania nad pieczeniem ciast, które łatwo zepsuć przy próbie zmiany rdzennej receptury, proszę o zrozumienie wobec (co na pewno będzie się powtarzać) niepodawania dokładnych proporcji półproduktów. Nie znajdziecie tu wyliczeń ile łyżeczek soli, ile pieprzu, a ile bazylii potrzeba na przykład do ugotowania sosu. Łyżeczka łyżeczce nierówna ;)
Gotuję "na oko" i tak też będę udzielać wskazówek. Trafiajcie we własny smak korzystając z moich podpowiedzi, a wszyscy będziemy zadowoleni.

Zapraszam do stołu (tfu!)
... do lektury.
SMACZNEGO!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz